Szachy spadły mi… z nieba!
A było to tak. Pewnego razu zachorował pan od WF i na przechowanie do świetlicy zabrała nas pani bibliotekarka. Dziewczyny były zadowolone, ale chłopcy nie, bo mieliśmy grać w nogę. Ale jak się okazało i w świetlicy nie zabrakło emocji.
Dziewczęta zadomowiły się z dala od nas (wiadomo) i zajęły się przeglądaniem jakichś kolorowych świerszczyków i płomyków, i co rusz się chichrały. A my, jak to chłopcy… Pani bibliotekarka co jakiś czas nas uspakajała. Taka jest natura dzieci (zwłaszcza chłopców), że zachowują się jak osy (nie pszczoły!) w ulu. I takie jest zadanie dorosłych – kazać dzieciom siedzieć cicho i się nie ruszać!
Ale to co miało nastąpić, to dopiero nadchodziło… Skradało się ukradkiem…, aż tu nagle… boom!!! Jak grom z jasnego nieba, wpadła między nas jakaś „bomba”! Z takim hukiem, że aż dziewczyny zapiszczały na całą szkołę (dlaczego tak przeraźliwie zareagowały, nie wiem, bo przecież to nam groziła niechybna śmierć lub kalectwo).
A cóż się okazało. Na regale stały w doniczkach żywe kwiaty z długimi liśćmi i wypustkami niby warkocze, zwisającymi niemal do połowy tegoż mebla. Pani bibliotekarka podlała rano kwiatki, liście i wypustki napiły się wody, przeciążyły doniczkę w kierunku sali i nastąpił boom! W końcu musiało to kiedyś nastąpić, bo zwisające kwiaty wciąż się rozrastały i były coraz cięższe, a praw grawitacji nie da się oszukać. Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało, ale serca nam podskoczyły. Za to zrobiło się mniej nudno, bo coś się zadziało!
Wraz z doniczką spadły jakieś inne gadżety, w tym drewniane pudełko, które się otworzyło, a z niego wysypały się przeróżne klocki. – O…! Szachy! – zawołał jeden z kolegów. – A może byście zagrali? – zaproponowała pani bibliotekarka. – No pewnie! – odpowiedział chór przyszłych arcymistrzów.
Pani była zadowolona z naszej decyzji. Być może, uznała że zajęcia nabiorą bardziej sportowego charakteru (w końcu to zajęcia za wf). A może dla świętego spokoju, że będziemy cichsi (cichsi – cóż za słowo!). Wiadomo, że młodzież do siebie raczej nie mówi, tylko krzyczy. A szachy wymagają koncentracji uwagi, a więc i ciszy.
Jak potrafiliśmy, tak ustawiliśmy figury, podzieliliśmy się na dwa obozy i rozpoczęła się gra na całego. Jednak nie trwało to zbyt długo. Słowo „długo” jest tu nawet pewnego rodzaju nadużyciem. Już od pierwszych posunięć dochodziło do kolizji odnośnie tego, jak grają poszczególne bierki. Bo szczerze powiedziawszy o tej nowej grze mieliśmy marne pojęcie.
Ponieważ harmider się wzmagał, nie obyło się bez ciągłych interwencji pani bibliotekarki. Pani cierpliwie wciąż nas poprawiała i na okrągło tłumaczyła zasady. Ale w jej zachowaniu coraz wyraźniej zarysowywały się, delikatnie powiedziawszy, oznaki pewnego niepokoju, które z trudem ukrywała. W jej oczach łatwo było wyczytać: „Jaki diabeł podkusił mnie z tymi szachami”. A my w głowach mieliśmy coraz większy mętlik, a na szachownicy coraz to większy chaos. Każda strona kosiła przeciwnikowi co się dało i jak się dało, a protesty stawały się coraz głośniejsze.
Aż w końcu zadzwonił zbawienny dzwonek. Na twarzy pani bibliotekarki pojawiła widoczna ulga. Ale to wtedy dzięki niej (i prawom grawitacji), jak dar z nieba spadły nam szachy i u wielu z nas zagościły w naszych sercach na całe życie. Do dziś spotykamy się na turniejach, gramy w Internecie. Od tego momentu przynosiliśmy szachy z domu, graliśmy na lekcjach ukradkiem pod stołem (kiedyś były takie ławki z kasetą, które coraz rzadziej się spotyka, a w których można było ukryć narzędzie przestępstwa), organizowaliśmy turnieje klas, szkoły. Pani bibliotekarka była z tego dumna, przynosiła nam na nagrody książki (może nieco wysłużone, ale z każdej się cieszyliśmy).
A jakie było wasze pierwsze bliskie spotkanie z szachami!? Podzielcie się swoimi przygodami. Co ciekawsze zamieścimy je tu na stronie i w Internecie i będą krążyły do końca świata!
Z okazji zbliżającego się Święta Pracy życzę wszystkiego „Naj…”! To jak najbardziej Wasze święto. Bo uczniowie należą do tych, którzy w tym trudnym okresie w szczególności ciężko pracują. Ja osobiści lubiłem to święto. W ten dzień tata kupował mi oranżadę i herbatniki, watę na patyku, chorągiewkę, balonika na druciku i piszczałkę kogucika. A po powrocie zasiadaliśmy do partyjki… warcabów.
To pod rozwagę waszym Tatusiom! Mam nadzieję, że znajdą dla was chwilkę czasu w tak długi weekend. Zwłaszcza, że musimy oszczędzać naszych kochanych Dziadków. I nie przyjmujcie tłumaczeń, że to za trudne, że są zmęczeni (w święta?). Szachy to znakomity trening umysłu. A jak nie potrafią grać, spróbujcie zabawić się w trenera.
A na tak długi weekend proponuję interesujący film produkcji amerykańskiej, ze znakomitymi aktorami, pod tytułem „Szachowe dzieciństwo”. Zobaczymy tu jeszcze inne pierwsze zetknięcie małego chłopca z szachami. Bohater tego filmu na wzór genialnego amerykańskiego mistrza świata Roberta Fischera zadziwia swym talentem. Obowiązkowo do obejrzenia przez każdego szachistę, ale w szczególności polecam… rodzicom! Film, który daje wiele do myślenia.
Pozdrawiam. I sprawdźcie jak u was stoją kwiatki i nie zapomnijcie je podlać, bo susza niemożebna…
Jan Czuchnicki
zdjęcie: pixabay.com