Ogniem i mieczem
Z Indii szachy rozprzestrzeniały się w każdym kierunku świata, w tym na kraje arabskie. Arabowie po zajęciu Persji podbijali kolejne narody, docierając aż do zachodnich brzegów północnej Afryki. Następnie na początku VIII wieku przekroczyli Cieśninę Gibraltarską i wkroczyli do Hiszpanii, w której zagościli aż na sześć wieków.
Dalej do Francji nie za bardzo chciało im się już maszerować, zapewne z powodu tego, że dzielą te dwa kraje wysokie góry Pireneje i mogliby się za mocno zmęczyć. A poza tym im dalej na północ, tym zimniej, a Arabowie to przecież naród ciepłolubny. Owszem raz próbowali, ale dostali baty i zadowolili się ostatecznie panowaniem nad Półwyspem Iberyjskim.
Arabowie, zwani w Hiszpanii Maurami, panowali na Półwyspie Iberyjskim do XIII wieku. Najdłużej utrzymali się w południowej części półwyspu, w Grenadzie, bo aż do 1492 roku. Ślady obecności arabskiej są tu obecne do dziś, o czym świadczyć może wzniesiony niedawno w tym mieście wielki meczet kosztem 4 mionów euro.
Arabowie mieli swoich wielkich mistrzów, którzy jako jedni z pierwszych na świecie pisali o szachach teoretyczne traktaty. Wśród nich wyróżniali się w szczególności dwaj, których tu nazwisk w oryginale nie przytoczę (bo ich pismo to takie litery-robaki), a po naszemu wymawia się mniej więcej jak: al-Adlia i as-Sulia. Obaj ci znakomici znawcy szatrandża (tak nazywali tę grę Arabowie, bo przecież dyshonorem byłoby przejąć coraz powszechniejszą nazwę „szachy” od podbitego narodu Persji, gdzie król nazywał się właśnie szachem) cieszyli się wielkimi łaskami kalifów i byli z honorami przyjmowani na ich dworach i hojnie obdarowywani. I tu ciekawostka. Jeden z arabskich władców grając z nimi łatwo przegrywał i zadał sobie zastanawiające pytanie: „Jak to jest, że opanowałem i rządzę pół światem, a nie mogę poradzić sobie z kilkoma klockami na tak małym kawału deseczki?”
Zajmując coraz to kolejne terytoria, Arabowie narzucali ogniem i mieczem swoje zwyczaje, wiarę, kulturę…, w tym i… szachy, które na tej ekspansji szczególnie korzystały. I tu zastanawiający paradoks: coś złego, niosło z sobą coś dobrego. Bo przecież wojny to zła sprawa, a szachy to rzecz pożyteczna. Faktem jest, że podczas wojen, które są przecież złem, powstaje wiele pożytecznych później w życiu cywilnym wynalazków. A jednak wojny potępiamy. Może te na szachownicy powinniśmy też?
Znakomity arcymistrz i wielki propagator szachów Aron Nimzowitsch (urodzony w 1886 roku Rydze) uważał, że dając mata przeciwnikowi, czyni mu się przykrość. Po partii przeciwnika zwykle gorąco przepraszał i pocieszał, że nie chciał…, ale jakoś tak wyszło. Zastanawiał się nawet, czy rywalizacja w sporcie, i w ogóle w każdej sferze ludzkiej działalności, ma jakikolwiek sens. W turnieju zwykle cieszy się ten pierwszy, a pozostałym jest jakby trochę nieswojo. Większość żałuje, nawet ten drugi na podium, że gdyby nie coś tam, w którejś tam partii, to byłby wyżej. A z drugiej strony rodzi się filozoficzne pytanie: Czy ten pierwszy powinien się cieszyć z uwagi na „cierpienia” pozostałych?
Swego czasu pewien mędrzec zapytał wiwatującego zwycięzcę greckiej olimpiady: – Wygrałeś? – Tak Panie! – odpowiedział triumfator. – A co, przeciwnik był słabszy? – Oczywiście Panie, przecież wygrałem! – Wygrałeś ze słabszym, to z czego się cieszysz? – zrekapitulował mędrzec retorycznym pytaniem.
Aaron Nimzowitsch „przegrał” ze swoimi wyrzutami sumienia. Szachy okazały się silniejsze. Nie dość, że je nie porzucił, to na dodatek napisał znakomite dzieło o fundamentalnym znaczeniu pt. „Mój system”. Dzieło wielokrotnie wznawiane w krajach niemal całego świata, które powinno być obowiązkową pozycją każdego szachisty pragnącego grać szachy na poważnie (Allegro.pl – 50 zł lub Caissa.pl).
A powracając do wielce dyskusyjnej tezy, że „zło rodzi gdzieś jakieś dobro” – niby na zasadzie „równowagi w przyrodzie”. Na przykład wykonując złe posunięcie, stwarzamy lepszą sytuację po stronie przeciwnika. Czy reguła ta funkcjonuje tak w każdej sytuacji? Jedno wiem, że sprawdza się zasada odwrotna: „zło dobrem zwyciężaj!”. Dlatego każdego przeciwnika należy szanować, nim nie pogardzać i nie przezywać „cieniasem” (co czasami obija mi się o uszy). Kiedyś wszyscy byliśmy takimi słabeuszami – nawet każdy przyszły mistrz świata! Dlatego trzeba mieć więcej pokory wobec każdego przeciwnika i samego siebie. Szachy nie tylko uczą, bawią, ale i też… wychowują!
I tak w kilkanaście zdań przemierzyliśmy kilkanaście wieków, kilkanaście tysięcy kilometrów i wylądowaliśmy w Europie. A w Europie było nie mniej ciekawie…
A tymczasem zapraszam do obejrzenia video z kolejną porcją treningową w tak zwane zbijanki. Po treningu samymi pionkami (p – warcaby szachowe) i zbijanki z pionkami, wieżami (W) i gońcami (G), kolej na wprowadzenie kolejno hetmana (H), skoczka (S) i wreszcie króla (K). Celem tych ćwiczeń jest sprawne opanowanie ruchów poszczególnymi bierkami z uwzględnieniem innych bierek na szachownicy. Te gry możemy przećwiczyć nie koniecznie z kimś, ale i też samemu. Pozdrawiam i zapraszam do kina. A potem do wyciągnięcia szachownicy i potrenowania!
Jan Czuchnicki
zdjęcie: pixabay.com