Gra o tron
Po udanej eskapadzie Lopeza w 1572 roku po włoskiej krainie, Hiszpanie odtąd mieli dwóch króli – w tym jednego na tronie szachowym. Ale panowanie na tronie szachowym miało wkrótce zostać poddane poważnej próbie. Zbliżał się termin rewanżowego meczu pomiędzy Ruy Lopezem, a najlepszym włoskim szachistą Giowannim Leonardo di Bona. A Leonardo od tego czasu dużo nad sobą pracował.
Mecz rozegrany został na w Madrycie na dworze królewskim. Pojedynek zakontraktowany był na pięć partii. Współcześnie możemy się dziwić, że po tak dalekiej podróży rozgrywano tak mało gier. Ale trzeba wiedzieć, że wówczas nie było zegarów szachowych i gra często zaczynała się skoro świt, a kończyła w głębokiej nocy.
Klepsydry do utrzymania i kontroli tempa gry wprowadzono nieco później. Zawodnik mógł myśleć dopóty, dopóki nie przesypał się piasek z górnej bańki do dolnej. Po każdym posunięciu należało klepsydrę obrócić i od tej chwili piasek sypał się już na czasie przeciwnika. Nie obywało się bez awantur w momencie przekraczania czasu. Przegrywający często upierał się, że jeszcze zdążył wykonać ruch przy ostatnim ziarnku piasku. Ale od czego są kibice… i zwykle sprawiedliwości musiało stać się zadość. Kres nieporozumieniom położyło dopiero skonstruowanie zegarów mechanicznych, a współcześnie elektronicznych, z wyraźnym oznaczeniem przekroczenia czasu.
Pierwsza partia meczu zakończyła się szybkim i efektownym zwycięstwem Lopeza. Leonardo na podobieństwo walki bokserskiej znokautowany został już w pierwszej rundzie. Podobnie, choć nieco lepiej, było i w partii drugiej. Leonardo był zapewne bardzo stremowany. Grał zachowawczo, obronnie, a wręcz bojaźliwie z respektem dla mistrza. W pamięci miał jeszcze dotkliwe porażki jakie doznał od Lopeza jeszcze podczas jego włoskiego rekonesansu. To blokowało jego umysł.
Leonardo, poza tym, bez wątpienia był zmęczony daleką podróżą i jeszcze niedostateczną aklimatyzacją na nowym miejscu. Wędrówka taka trwała bez mała z tydzień, bo podróżowano karetami, wozami lub wierzchem na koniach. A drogi były trudne, bo tylko w postaci ubitej ziemia, i często nieprzejezdne po ulewach. Wyprawom towarzyszył często oręż ochronny, bo na drogach grasowali rabusie.
Meczowi towarzyszyło duże zainteresowanie. Nie mówiło się o niczym innym jak tylko o rozgrywanym pojedynku. Wśród mieszkańców krążyły zapisy partii i analizowano je do późnych wieczorów. Batalii kibicował nawet sam król. Co mieli robić, jak wtedy nie było jeszcze telewizji, ani Internetu?
Lopez był w znakomitym nastroju. A przy tym, jak to się mówi, „zawodnikowi pomagają własne ściany”. Do końca pozostały jeszcze trzy partie i wystarczyło wygrać jedną z nim, a korona króla szachowego świata zachodniego pozostałaby w Hiszpanii. Remis w jednej z partii gwarantował remis w całym pojedynku, ale taka opcja dla Lopeza nie wchodziła w rachubę. Wbrew pozorom pojedynek nie był „do jednej bramki”, z kolejną partią stawał się coraz bardziej zacięty.
Leonardo wykazał się jednak niesłychanym hardem ducha. Nie załamał się! Postawił wszystko na jedną kartę – postanowił zmienić styl gry i zaatakować. Cóż mu pozostało? Jak przegrać to w walce. A tymczasem Lopez, jak gdyby spoczął na laurach. Wyraźnie wyluzowany stanem meczu, spodziewał się zrezygnowanej postawy swego konkurenta. „Jeszcze jedna wygrana i po meczu” – rozmyślał. Już „dzielił skórę na niedźwiedziu”, choć jeszcze go nie upolował.
Lekceważenie przeciwnika, to typowa zwodnicza postawa, którą cechuje wielu pewnych siebie sportowców, zwłaszcza gdy prowadzą w meczu. A tymczasem, owszem należy być pewnym siebie, ale trzeba zachować czujność do samej mety! Często po zdobyciu jakiejś figury, najczęściej hetmana, słyszę: „Proszę pana, kto wygrywa!? I tu delikwent podnosi wysoko ponad głowę przed chwilą upolowaną zdobycz. A ja odpowiadam: „Zobaczymy, ten wygrywa, kto daje mata!”
W trzeciej partii reprezentant Włoch bez respektu dla mistrza ostro zaatakował. Lopez, wyraźnie zaskoczony takim obrotem sprawy, pogubił się i dość łatwo został pokonany. Pocieszał się być może tym, że to „wypadek przy pracy”. A może to i dobrze, rozmyślał, bo jeżeli meczu nie wygra do zera, to znaczy, że miał godnego przeciwnika. Ale już nie mogło być mowy o kolejnej wpadce.
Tym nie mniej porażka ta zabolała Lopeza. Efektowne 3:0 było tak blisko! I tu nastąpił kolejny typowy dla niektórych sportowców błąd – chęć zrewanżowania się przeciwnikowi za wszelką cenę. W czwartej partii postanowił dać przeciwnikowi nauczkę szybką wygraną. Zaatakował chaotycznie i… nadział się na kontrę. Jak bokser padł na deski i po odliczeniu przez sędziego nie doszedł już do siebie do końca rundy. I stan meczu wyrównał się niespodziewanie na 2:2.
Pozostała ostatnia partia, która miała zadecydować o losach całego meczu. A stawka tej jedynej partii była niebagatelna. Nie tylko chodziło o wysoką nagrodę, ale o prestiż swój, króla i całego kraju. Jedna, jedyna partia miała zadecydować kto zasiądzie na szachowym tronie! Leonardo pod dwóch udanych partiach „wrócił z dalekiej podróży”, nabrał wiatru w żagle i z optymizmem przystąpił do ostatniej partii. Nawet gdyby ją przegrał, to tak nikła porażka nie byłaby dla niego ujmą, zważywszy, że już wcześniej po dwóch pierwszych przegranych spisano go na straty.
A tymczasem Lopez czuł się jak zbity… hetman na boku szachownicy, przyglądający się bezradnie temu co dzieje się na szachownicy (nie chciałem pisać „jak zbity pies”, bo nie wypada tak pisać o duchownym). Lopez kompletnie był nie do poznania. Być może nie za dobrze spał tego dnia, nękany złymi myślami, a i zapewne złośliwymi uwagami miejscowych kibiców. Znana jest mentalność kiboli, jak dobrze idzie to jesteśmy ich bożyszczami, a jak się potkniemy to wyklinają nas od czci i wiary. Dramaturgia tego pojedynku potwierdza opinię, że łatwiej zostać mistrzem lub liderem niż pozycje te utrzymać. W takim wypadku decydują nie tylko umiejętności, ale i cechy charakteru zawodnika.
Mecz przyniósł niespodziewane, sensacyjne zwycięstwo szachiście włoskiemu 3:2. Po meczu madryckim Leonardo udał się jeszcze do Portugalii, gdzie na dworze króla Sebastiana pokonał najsilniejszego szachistę tego kraju El Morro. Król w nagrodę obdarzył Leonrda kosztownościami i tytułem rycerskim. W tych czasach każdy rycerz powinien umieć grać w szachy, aby zgłębiać tajniki wojennej strategii i taktyki. Bo jak pisał nasz Aleksander Głowacki, czyli Bolesław Prus, „Szachy są jak życie”. Choć wojny, które jak pokazuje życie, są trudnym do wyeliminowania, by nie wręcz nieuniknionym elementem ludzkiej egzystencji, kojarzą się raczej ze śmiercią niż z życiem.
Teraz z kolei Leonardo po powrocie do kraju został przyjęty z niezwykłą euforią. Zwycięstwo w tym meczu można by porównać do zwycięstwa w teraźniejszym Mundialu, na przykład w piłce nożnej lub w innym prestiżowym sporcie. Leonardo stał się bohaterem narodowym. Był mile widzianym gościem na dworze królewskim, gościł na znamienitych dworach rozgrywając partie pokazowe i dając liczne symultany. Niestety, Leonardo nie cieszył się jednak zbyt długo swoim tryumfem. Wkrótce niespodziewanie zmarł. Ponoć został otruty przez jednego z zawistnych zazdroszczących mu sławy rywali.
Z tego historycznego pojedynku Ruy Lopez – Giowanni Leonardo di Bona zachował się jedynie tylko początek pierwszej partii, w której białymi grał Lopez:
1.e4 e5 2.f4 – i mamy do czynienia z tak zwanym gambitem królewskim, niezwykle ostrym debiutem, w którym łatwo o nokaut – 2. … d6 3.Gc4 c6 4.Sf3 Gg4 5.fxe5 dxe5 6.Gxf7+ Kxf7 7.Sxe5+ Ke8 8.Hxg4 Sf6 9.He6+ He7 10.Hc8+ Hd8 11.Hxd8+ Kxd8 12.Sf7+ … i stało się, dalsza gra czarnych nie ma już sensu.
Na podstawie tej partii można by wysnuć ocenę, że ówcześni mistrzowie grali jak… dzieci. Mam tu na myśli współczesne dzieci. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że z wielu obecnych juniorów, już nawet około dziesiątego roku życia, uczęszczających do klubu szachowego, wygrałoby z tymi panami bez większego wysiłku. I… zostałoby mistrzami świata! Czego wam zresztą życzę!
Pozdrawiam i zapraszam do kolejnej lekcji na video. Uczymy się na zasadzie jeden krok do tyłu, dwa kroki naprzód. W ten sposób utrwalamy sobie dotychczasowe wiadomości i poznajemy rzeczy nowe. Powodzenia!
Jan Czuchnicki
zdjęcie: pixabay.com